Fascynującą osobą w Starym Testamencie jest prorok Ezechiel. Został powołany na proroka, którego nikt słuchać nie będzie chciał. Możemy o tym przeczytać między innymi w Ez.2,4-7:
Do synów o zuchwałej twarzy i nieczułym sercu – do nich cię posyłam, a ty mów do nich: Tak mówi Wszechmocny Pan, A oni – czy będą słuchać, czy nie – bo to dom przekory – poznają, że prorok był wśród nich. Ale ty, synu człowieczy, nie bój się ich i nie bój się ich słów, chociaż cię otaczają ciernie i mieszkasz wśród skorpionów; nie bój się ich słów i nie drżyj przed ich obliczem, gdyż to dom przekory! Lecz mów do nich moje słowa – czy będą słuchać, czy nie – gdyż są przekorni.
Wyobraźcie sobie taką służbę dla Boga, mówisz tu i tam, przemawiasz a ludzie do których jesteś posłany totalnie ciebie ignorują. Chyba nie ma bardziej frustrującego zadania. Pomimo tego jest to prorok spełniony, wypełnił misję jaką mu Bóg zlecił. Głosił poselstwo w wielu miejscach, choć efekt tego wydawał się zerowy.
To wiele nas uczy. Wychowani jesteśmy na przekonaniu, że każde działanie musi dać widoczny sukces. Gdy jesteśmy ewangelistami to nasza misja musi prowadzić do licznych nawróceń, gdy jesteśmy liderami w Kościele, to wielu musi nas wspierać i być zaangażowanych. Oczekujemy sukcesów, czy jednak jest to plan Boga? Sukcesem Ezechiela nie było nawrócenie narodu, ale głoszenie opornym przesłania Bożego. W Bożej ekonomii nie zawsze chodzi o sukces marketingowy, czasami o obecność Słowa wśród ludzi.
Te słowa mogą być zachętą dla tych wszystkich którzy zniechęcają się głoszeniem ewangelii ze względu na mizerne sukcesy. Jednak Bóg nakazuje głoszenie zawsze i wszędzie. Co o tym myślicie?